Siedząc w zeszły czwartek w Rolling Stone, wymysliliśmy aby zorganizować kiedyś wyprawę rowerową w jakieś góry. Wcześniej jednak postanowiliśmy przetestować nasze możliwości na jakiejś trasie wokół Łodzi.
Jedyną "dużą" górą w okolicach Łodzi jest Rudzka Góra, więc cel wycieczki narzucił się niejako sam. Start wyprawy był przed Katedrą, gdzie stawili się: SOLO, MrJazz, Kitiara, Tek vel Teklord i autor niniejszego tekstu. W okolicach samej Rudzkiej Góry dołączył się do wycieczki jeszcze Mimo.
Po "ekstremalnym" podjeździe na Rudzka Górę, okazało się, że wszyscy uczestnicy wycieczki mają jeszcze potężny zasób sił i ochoty, więc wyznaczyliśmy sobie dalszy kierunek wycieczki na azymut słońca. Szalony zjazd z Góry skończył się szczęśliwie dla wszystkich, więc pomknęliśmy w szalonym tempie, przez dzielnicę willową i dalej po bliżej nieokreślonych terenach, wbierając na chybił-trafił, co bardziej urokliwe drogi, dróżki i ścieżki. Jedna z takich dróżek zaprowadziła nas prosto pod sklep spożywczy, gdzie SOLO wychylił swoją pierwszą flaszkę piwa, a reszta zadowoliła się 1.5-litrem wody mineralnej.
Mimo, znający te tereny jak własną kieszeń, po olśnieniu smakiem wody mineralnej, wyznaczył jako cel dalszej wyprawy, kolejną "ekstremalną" górę, znajdującą się gdzieś w gęstych lasach Tuszyńskich, której nazwy już niestety nie pamiętam. Góra została zdobyta w wielkim stylu. Na szczycie okazało się jednak, że niektórzy potrzebują już nieco odpoczynku, więc cała ekipa zaległa na trawie na jakieś 30 min.
Dyskusja jaka się zawi+/-zała na szczycie góry koncentrowała się głównie na jedzeniu, gdyż nikt jakoś nie pomyślał o zabraniu ze sobą suchego prowiantu. Głód zmotywował nas do dalszego, intensywnego wysiłku, który zaczął się szalonym zjazdem z bezimiennej góry, przeszedł przez etap poszukiwań MrJazza i SOLO, którzy się zagubili w leśnej głuszy w trakcie zjazdu i zakończył jazdą w ostrym tempie do rogatek Pabianic. Tu się niestety okazało, że wybrana przez Mimo pizzeria, jest nieczynna z powodu, że ją zamknięto, zaś w "Barze Ogrodowym" wszystkie dania barowe już "wyszły".
W tej sytuacji zmuszeni byliśmy poprzestać na sokach z chmielu marki "Żywiec"i "Lech". W tym miejscu "Mimo", który mieszka w Pabianicach, opuPcił szeregi wycieczki, zaś reszta, ponownie w szalonym tempie pojechała do Łodzi, do MacDonald'sa celem napełnienia pustych żołądków... I na tym cała wyprawa w zasadzie się skończyła.